Przyznam się bez bicia, że uwielbiam takie płyty. Ponad pół godziny bezkompromisowego metalowego czadu. Czadu niegłupiego, zagranego z polotem i finezją, mocą oraz energią. Taki dokładnie jest już trzeci album w dyskografii warszawskiego Lostbone.

 

Zespół twierdzi ze „Ominous” to najbardziej zróżnicowane wydawnictwo w ich karierze. Nie sposób się z nimi nie zgodzić. Kompozycje zawarte na płycie, to w większości petardy oscylujące w granicach dwóch minut (wyjątkiem jest 46 sekundowy, niemal grindcore’owy „Te Odio”), przeładowane jednak mnóstwem ciekawych pomysłów. Mamy tutaj hardcore’owe galopady, przeplatane blastami oraz miażdżącymi zwolnieniami, oraz prawdziwą kopalnię niezwykle nośnych riffów, przy których głowa sama rwie się do machania. Tu i ówdzie pojawiają się charakterystyczne, pogięte, industrialne gitary, budzące skojarzenia z Fear Factory czy też Meshuggah. No i główny bohater płyty - czyli Barton i jego rasowy, całkiem czytelny growl, któremu w niektórych utworach towarzyszą zaproszeni na płytę goście, co ciekawe, nie tylko z Polski. Całe szczęście że oprócz generowania potwornej mocy, zespół nie zapomniał o chwytliwości tych utworów. Jednym słowem, prawdziwy elementarz współczesnego metalowego wymiatania. Produkcją płyty zajęli się, znany dobrze w metalowych kręgach Arkadiusz „Malta” Malczewski oraz Filip "Heinrich" Hałucha. Był to dobry wybór - dzięki ich produkcji płyta nie jest przesadnie wystylizowana i brzmi naturalnie i klarownie, zachowując ciężar tej muzyki oraz surową koncertową energię zespołu. No właśnie - są takie zespoły które można określić mianem koncertowych i Lostbone bez wątpienia należy do tej kategorii. Miałem okazję widzieć ich dwukrotnie w scenicznym żywiole i z ręką na sercu mogę powiedzieć że zawartość płyty, to zaledwie niewielki ułamek tego co pokazują na żywo. Do tego ze świecą szukać drugiego takiego zespołu, który potrafi nawiązać tak rewelacyjny kontakt z publicznością i jest tak konsekwentny w tym co robi. Pozostaje jedynie mieć nadzieje, że Lostbone uwolni się w końcu od supportowania innych wykonawców, bo to co robią to po prostu pierwsza liga i na pewno ciężko zapracowali sobie na to, by w niej zaistnieć.

 

Krzysztof Stachowiak