Warszawiacy z Lostbone od lat uparcie idą naprzód i sukcesywnie osiągają swoje cele, jakie by one nie były. Regularnie wydają płyty, dużo koncertują i nie zanosi się na to, by zamierzali zwolnić tempo. Najnowsza (w sumie to już sprzed pół roku) płyta „Ominous” przynosi kilka zmian, ale jeden składnik pozostaje w dalszym ciągu niezmienny – to muzyka bez kompromisów i układów. Z poniższej rozmowy z Przemkiem dowiecie się m.in. kto komu robi dobrze i dlaczego w muzyce metalowej choroba morska i ADHD są jak najbardziej pożądane.

 

Czołem. Od wydania nowej płyty minęło już zdaje się ponad pół roku, ale nadal pojawiają się nowe recenzje i wywiady, więc promocja się kręci. Trafił się jakiś niezadowolony krytyk, czy wszyscy raczej robią Wam dobrze?
Przemas:
Już nam sił brakuje od tego robienia nam dobrze (śmiech)! A na poważnie, to opinie są bardzo pozytywne. Oczywiście nie bezkrytyczne, ale nie było jak dotąd ani jednej recenzji „Ominous”, w której by nas zjebali od góry do dołu.

Płyta ukazała się w Polsce pod szyldem Metal Mundus. No a co z zagranicą? Dotychczasowe płyty były wydawane też na świecie.
Przemas: To pokręcony temat. Faktycznie, poprzednie płyty miały zagranicznych wydawców, jednak bez wchodzenia w szczegóły, współpraca z nimi pozostawia bardzo dużo do życzenia. Już przy pierwszej płycie mieliśmy kiepskie doświadczenia, przy „Severance” miało być lepiej, a wyszło jak zawsze. Dlatego tym razem podchodzimy do tematu bardzo ostrożnie. Po pierwsze odpaliliśmy własny sklep internetowy, a obecnie trwają prace nad jego anglojęzyczną wersją. Mamy też pewne propozycje dystrybucji za granicą wszystkich płyt w postaci elektronicznej, więc niedługo coś się powinno ruszyć. Są też rozmowy o wydaniu „Ominous” na CD poza Polską, jednak zobaczymy co z tego wyjdzie. Nie spieszy nam się, nie chcemy tego robić za wszelką cenę, chcemy mieć kontrolę nad tym, co się stanie z naszym materiałem, no i chcemy mieć jasność co do naszych praw autorskich. Prawda jest taka, że dużo ofert na jakie trafiliśmy była totalnie kuriozalna. Jednak działamy w tym kierunku i mam nadzieję, że uda się to zrobić jak należy!

 

No właśnie, wyrobiliście już sobie pewną markę poza granicami naszego kraju, ale koncertujecie zdaje się wyłącznie „u siebie”. Nie znalazł się jeszcze odważny, który by Was ściągnął na zachód? A może tacy z Was patrioci, co?
Przemas:
Z koncertami jest podobnie jak z wydawcami. Ciąży na nas jakieś fatum, bo propozycji zagranicznych koncertów mieliśmy już naprawdę sporo i co jakiś czas się pojawiają, jednak gdy dochodziło do konkretów, okazywało się to wszystko patykiem na wodzie pisane. Czasem też sprawa rozbijała się o koszty, bo proponowano nam koncerty tak daleko, że bez koncertów „po drodze” było to nie do zrobienia, a tych nie udawało się dograć itd itp. Ale w tej materii również ciśniemy temat i to nie jest pytanie czy, lecz kiedy coś się w tej materii zmieni na plus. Natomiast to również chcemy robić z głową.

 

Po wydaniu „Severance” ostro się promowaliście koncertowo. Kiedy znaleźliście czas, by zmajstrować nowy krążek? Można by mieć obawy, że naprędce to wyjdzie coś słabego, ale nie, poziom jak zwykle wysoki. Doświadczenie, czy może materiał z „Ominous” nie jest wcale taki nowy?
Przemas:
Dzięki, cieszy mnie to, co mówisz. Wiesz co, ja mam tak, że wymyślanie nowych rzeczy to nie jest proces, który możesz włączać i wyłączać. Pomysły same się pojawiają, oczywiście czasem częściej, czasem rzadziej, ale to się dzieje cały czas. Jako zespół mamy trochę ADHD w tej materii i gdy konkretna płyta jest już nagrana, to niedługo zaczyna nas swędzieć, żeby pograć coś nowego. Granie na próbach tylko koncertowego materiału zanudziłoby nas na śmierć, bez względu na to, jaką frajdę sprawia nam granie tych numerów. Po „Severance” odciąłem wszystko grubą kreską i prace nad „Ominous” zaczęliśmy z czystym kontem. Nie było żadnego wyciągania trupów z szafy. I płyta w żadnym razie nie powstawała „naprędce”. Robiliśmy ten materiał mniej więcej rok, więc to raczej długi okres. Z jednej strony napewno mamy swój sposób na tworzenie nowych kawałków, z drugiej strony tu nigdy nie ma reguł i to jest totalnie zajebiste. Natomiast od strony czasowej, gdy zaczyna nas już cisnąć na nowe rzeczy, robię przegląd wszelkich pomysłów, jakie sobie nagrywałem sam w domu, wybieramy to, co nam najlepiej siedzi i to jest punkt wyjścia. Próby gramy regularnie, więc jak są koncerty to dzielimy czas na poćwiczenie setu i na nowe rzeczy, a jak akurat koncertów jest mniej, to skupiamy się na nowych. Zresztą ten proces już się rozpoczął po raz kolejny (śmiech).

 

Byliście dotychczas wierni ekipie z Progresja studio, ale sesja nagraniowa nowej płyty odbyła się gdzie indziej i z zupełnie inną ekipą. Skąd ta zmiana? Zajęte terminy, czy chęć odświeżenia brzmienia? Ja słyszę świeżość i zupełnie nową przestrzeń... dużo przestrzeni.
Przemas:
I ty mnie pytasz na początku o „robienie nam dobrze”? (śmiech) No to po raz kolejny cieszy mnie to, jak to odbierasz. Zdecydowanie chcieliśmy zmiany. W Progresja Studio nagraliśmy z Janosem cztery materiały. To mój dobry kumpel i bardzo dobrze nam się razem nagrywało, ale po prostu uznalismy, że chcemy spróbować czegoś nowego. Malta był z nami na trasie jako akustyk i tak powstał pomysł, żeby nagrywać w Sound Division. I to co mówisz tylko utrwala nasze zadowolenie z tej decyzji!

 

„Severance” jest chyba najcięższą Waszą płytą. Jest tam najwięcej elementów death metalu, a na „Ominous” sporo mieszacie i bawicie się stylami. Waszym zdaniem to najbardziej zróżnicowany materiał Lostbone. Czyżby przyszedł czas na eksperymenty? Co zatem czeka nas w przyszłości?
Przemas:
Nie mam pojęcia! I to jest w tym najlepsze! My nie robimy planów i odgórnych założeń, jaki ma być kolejny materiał. Owszem, czasami rozmawiamy o tym, co nam chodzi po głowach i czego chcielibysmy spróbować, ale potem najczęściej i tak wychodzi inaczej, czyli po prostu naturalnie. Zabawa stylami jest chyba nieodłącznym elementem muzyki Lostbone, choć pewnie właśnie na „Ominous” jest to najbardziej odczuwalne. Lubimy różną muzykę, słuchamy różnych rzeczy, ale w Lostbone gramy właśnie to, co wszyscy chcemy grać. Moglibyśmy grać death metal, bo zajebiście lubię taką muzykę, tylko musielibyśmy przefarbować Bartona (śmiech), podobnie jak thrash, czy hardcore. Problem jednak w tym, że największą radochę sprawia nam łączenie elementów różnych stylów. Ważne, żeby efekt końcowy był jak najbardziej energetyczny i żywiołowy. Ma być w ryj! I już! Ja nie postrzegam „Ominous” jako efektu „czasu na eksperymenty”. To naturalna kontynuacja poprzednich materiałów, na której po prostu bardziej rozciągnęliśmy granice. Ale jeśli tak rozumieć eksperymentowanie, to w sumie robimy to cały czas. Nie chcemy nagrywać takich samych płyt, złożonych z dziesięciu jednakowych numerów. Są zespoły, które robią to zajebiście i sam wiele z nich lubię, ale to po prostu nie dla nas, w każdym razie na dziś dzień. Wiesz, Lostbone to Lostbone, nie zamierzamy eksperymentować na zasadzie totalnej zmiany i postawienia muzyki na głowie przez np. ballady, klawisze, czy sample. Lostbone to ciężka, szybka i brutalna muzyka i tak ma być. Są to jednak na tyle szerokie ramy, że bez wątpienia będziemy jeszcze kombinować z łączeniem różnych stylistyk.

 

Na płycie jest kilku gości. Niektórych kojarzę, ale niektórzy to dla mnie postaci tajemnicze. Dlaczego wybór padł akurat na tych gości i jak się wspólnie bawiliście w studio?
Przemas:
Wszystkich gości znaliśmy wcześniej i trzech z czterech to nasi dobrzy kumple. Najmniej bliską znajomość mamy z Shiro z L’ Esprit du Clan, oczywiście z racji tego, że mieszka we Francji. Poznaliśmy się na wspólnych koncertach i kontakt pozostał. Tak naprawdę jedynym elementem decydującym było to, co dana osoba może wnieść do danego numeru. Czuliśmy, że zrobilismy bardziej zróżnicowany materiał, w którym jest miejsce na jeszcze większe podkreślenie tej różnorodności dzięki dodaniu charakterów i pomysłów gości. Robert, Kroto i Frantic Phil odwiedzili nas w studiu, Shiro nagrywał w Paryżu i co mogę powiedzieć – pełna profeska i dobra zabawa, jak to z kumplami (śmiech). „Eclipse” to jeden z najmocniejszych numerów, jakie zrobiliśmy, a Shiro ma bardzo surowy i brutalny wokal, który dodał całości jeszcze więcej kopa. „Choose Or Be Chosen” był od początku tworzony z myślą o trzech różnych wokalach i bardzo mi sie podoba to, co nam z tego wyszło. A dzięki Robertowi „Bleed The Scars” to chyba najbardziej „inny” i może właśnie trochę bardziej eksperymentalny numer w naszym dorobku.

 

Wasze okładki są zwykle bardzo oszczędne, wręcz ascetyczne, ale tym razem obrazek jest jakby bardziej... ożywiony. Co oznacza ta okładka? To co tam widać, to jakiś złom?
Przemas:
Inspiracją do tła okładki było zdjęcie pewnego fotografa, którego nazwiska w tej chwili niestety sobie nie przypomnę. Widziałem to zdjęcie kilka lat temu w albumie poświęconym wojnom w Afryce i pojawiło mi się w głowie, gdy pracowaliśmy nad okładką. To zdjęcie przedstawia ogromne pole maczet, które zostało po rozbrojeniu i zawarciu pokoju. Kilka tysięcy brudnych, poszczerbionych i zakrwawionych maczet. Dla mnie to bardzo wymowne i mocne zdjęcie, dużo bardziej brutalne i oddziałujące na wyobraźnię niż stado smoków ziejących ogniem (smiech). Do tego mamy spiralę „O”. Wszystko to jest powiązane z tytułem i tekstami na płycie. Muszę tłumaczyć dalej? Ktoś jeszcze czyta teksty? (śmiech).

 

No raczej! Zawsze były to mocne, dosadne słowa, dotykające konkretnych tematów, bez owijania w bawełnę i ładnych słówek. Jakie tematy tym razem wziąłeś na warsztat? Jest trochę o zniewoleniu umysłu, wyrównywaniu rachunków. O czym jeszcze?
Przemas:
A jednak ktoś czyta (śmiech)! Jak już wiele razy mówiłem, dla mnie tekst to po pierwsze sposób na wyrzucenie z siebie tego, co mi leży za uszami, a dwa – powinien zwracać uwagę na jakiś problem, temat itd itp. Trudno mi mówić ogólnikami, jeśli masz coś konkretnego na mysli – pytaj o poszczególne teksty. Ogólnie wydaje mi się, że tym razem trochę więcej tekstów odnosi się do wpływu społeczeństwa, religii, naleciałości kulturowych na życie człowieka. Ale jest też np. niejako kontynuacja tematu z „Bullet You Deserve” z poprzedniej płyty, w postaci „Eclipse”, który mówi o pedofilli. Wiesz, inspiracji nie brakuje...

 

Płyta opatrzona jest mottem pewnego znanego człowieka, w którym sugeruje on, że niewielu jest ludzi potrafiących widzieć własnymi oczami i czuć własnym sercem. Dlaczego akurat to motto? Uważasz, że człowiek coraz bardziej zatraca wolną wolę i „ludzkie odruchy”?
Przemas:
Nie wiem, czy coraz bardziej. Wydaje mi się, że to dotyczyło ludzi zawsze, dotyczy teraz i będzie dotyczyć. Każda społeczność, a w każdym razie większość, funkcjonuje w oparciu o swoje zasady, a co za tym idzie, w mniejszym lub większym stopniu wpływa na jednostkę. W moim odczuciu są dziedziny życia, w których taka ingerencja jest akceptowalna, czy nawet potrzebna, aby współtworzyć daną społeczność, ale są dziedziny, które powinny być całkowicie pozostawione jednostce. To bardzo rozległy temat i ma wiele aspektów. Są ludzie, którzy ślepo się dostosowują, wybierają podążanie za innymi, przyjmują czyjeś poglądy, ideologie i na nich bazują. To często prowadzi do skrajności. Z jednej strony to rozumiem, bo łatwiej jest wyłączyć własny rozum i dać się wypasać niczym baran. Z drugiej, ślepe podążanie za jakąś chora ideologią, brak zdolności do własnych refleksji i obiektywnej oceny rzeczywistości, prowadzi do chorych i niebezpiecznych zachowań. Nie jestem idealistą, świat zawsze będzie pełen idiotów, jednak to nie zmienia faktu, że trzeba walczyć o jak najwięcej zdrowego rozsądku na wszelkich poziomach naszej egzystencji, bo gdyby było go więcej, po prostu żyłoby się lepiej. Dlaczego akurat ten cytat? Dlatego, że pasował mi do tematyki płyty, a zarazem jest uniwersalny i ponadczasowy. Każdy z nas ma tylko jedno życie i dlaczego miałbym pozwolić, aby ktoś inny nim kierował? Bez względu na to, czy mówimy o wpływie rodziny, partnera, społeczeńtwa, religii, polityków itd itp. Mówiłem, że to temat rzeka (śmiech).

 

Wcale nie tak dawno wróciliście z Metalowej trasy roku, a przed Wami kolejne przeżycia. Szykujecie się już na konfrontację z Six Feet Under, czy jeszcze o tym nie myślicie? Po drodze, wcześniej przecież jeszcze dwa festiwale.
Przemas:
Bardzo się cieszę, że w tym roku mamy kilka sztuk w okresie wakacyjnym, bo zazwyczaj był to dla nas sezon ogórkowy, lub studyjny. Jak zauważyłeś gramy – jak na polskie realia – dość dużo koncertów i jeśli nie mamy przed sobą potwierdzonych dat, to mam od razu chorobę morską. Zbliżające się koncerty zawsze mnie nakręcają. A zagranie z Six Feet Under to oczywiście bardzo miłe wyróżnienie.

 

Występ u boku ekipy Krzysia nie będzie Waszym pierwszym występem ze światową „potęgą”. Jak wspominasz koncert z braćmi Cavalera? Był czas na wspólne piwo i rozmowy, czy mijaliście się tylko przy wejściu na scenę?
Przemas:
Wiesz co – zagranie na jednej scenie z muzykami, czy zespołami, na których muzyce się wychowywało było, jest i będzie dla mnie zawsze czymś ekstra. Zarówno jeśli chodzi o polskich artystów, jak i zagranicznych. Szczególnie, że zazwyczaj są to naprawdę sympatyczni i wyluzowani ludzie. Przed CC było zajebiście. Gralismy jako jedyny support, klub Stodoła jest jednym z najlepszych klubów w Polsce i komfort na scenie jest naprawdę duży, reakcja publiki bardzo pozytywna, a jeśli chodzi o samych Cavalerów... Miałem okazję porozmawiac trochę z Igorem i Marc’iem, ale Cavalerowie byli z całymi rodzinami, więc biegało dookoła nich całe przedszkole plus żony itd. Innymi słowy, nie chcieliśmy psuć rodzinnej atmosfery swoją obecnością zbyt długo (śmiech). Natomiast Max od kliku lat wychodzi z autokaru prosto na scenę i schodzi ze sceny prosto do autokaru. Starość nie radość (śmiech). Z drugiej strony łoili chyba ponad półtorej godziny, a spodziewałem się 45 minut.

 

Oglądając Wasz ostatni teledysk (nie widziałem Was jeszcze na żywo) nie da się nie zauważyć, że fanów i fanek macie sporo. Jak przekłada się to na sprzedaż płyt i merchu? To tacy niedzielni fani, czy naprawdę wspierają Was kupując oryginalne płyty?
Przemas:
Jest coraz lepiej i coraz więcej ludzi kupuje zestawy, czyli CD plus koszulka, lub komplet 2 CD itd. Nie mamy jakichś chorych oczekiwań, znamy realia sprzedaży płyt, więc naprawdę nie jest źle, szczególnie, że jest tendencja wzrostowa. Jesli by też mierzyć popularność szybkością, w jakiej materiał jest piratowany, to „Ominous” jest najpopularniejszą z naszych płyt (śmiech). Metalowa Trasa Roku była w moim odczuciu takim testem, bo pojechalismy w nią w trzy zespoły, ale bez żadnej „gwiazdy”, która gwarantowałaby duża ilość ludzi. I okazało się, że na 14 koncertów tylko ze trzy były słabsze frekwencyjnie, ale ludzie i tak się fajnie bawili i była naprawdę miła atmosfera. Zdazało się, że młodziaki płaciły za bilet workiem odłożonych moneciaków, to naprawdę budzi szacunek, jesli nie cierpisz na nadmiar kasy, a i tak chciałeś ją wydać na nasz koncert. Takie momenty są naprawdę budujące, a bardzo pozytywny odbiór całej trasy, jak i większości innych koncertów, daje zajebistego kopa!

 

Tradycją już jakby jest, że płyty wydajecie regularnie, co 2 lata. Następny krążek dopiero w 2014? Macie już trochę świeżego materiału?
Przemas:
Z jednej strony nie planowaliśmy, że trzy kolejne płyty ukażą się w prawie równiutkich, dwu letnich odstępach, a z drugiej strony napewno nie chcemy tego rozciągać. Odstęp dwa – trzy lata pomiędzy albumami wydaje się optymalny, ale na dziś dzień, nie jestem w stanie powiedzieć, czy kolejny album ukaże się w 2014 roku. Jesteśmy na etapie obwąchiwania nowych pomysłów, w wolnych od koncertów momentach, ale do tego, aby obraz czwartej płyty nabrał wyrazu, jest jeszcze daleko. Nie chcemy się spieszyć, szczególnie, że co chwila pojawiają się nowe opcje koncertowe, robimy nowy klip do numeru „Temptations” z „Ominous”, a przy dobrych wiatrach nie bedzie to ostatni teledysk do tego albumu, więc narazie jest za wcześnie, aby mówić o kolejnej płycie. Od premiery „Ominous” minęło dopiero pół roku i na promocji tego materiału mamy zamiar się skupić jeszcze przez długi czas.

 

Na teraz to tyle. Niedługo będę miał okazję zobaczyć Was na żywo, więc sprawdzę, czy to co na płytach to przypadkiem nie robota opłaconych figurantów, a na koniec proszę o słowa zachęty dla tych, którzy jeszcze Was nie znają, lub znają, ale boją się poprosić rodziców o pieniądze na płytę. Dzięki!
Przemas:
Jeśli rodzice wam nie dadzą – poproście babcię lub dziadka! Tylko nie mówcie, na co ta kasa (śmiech). A gdzie się widzimy? Białystok, Świecie, Warszawa, Turek, Gostynin, Poznań, Ciechanów? Do zobaczenia!

Mam na myśli ŻUBRFEST w Białymstoku: [Info]

Rozmawiał: Atrej