13/04/2010 - 12:48 - hipis

 

Zespół Lostbone od dłuższego czasu zdobywa sobie publikę na rodzimej (i nie tylko) scenie metalowej. Nawet osoba tak niewiele dryfująca po metalowym podziemiu jak ja (hehehe), obiła się parę razy o nazwę i muzykę, swego czasu katując uszyska wcześniejszym albumem ("Lostbone" z 2008 roku). Obecnie panowie popełnili nowy album, zatytułowany "Severance". Poniżej kilka zdań na temat tego, o czym myślałem podczas słuchania kawałeczków z tejże płyty.

Od razu w ucho rzuca się to, że zespół niesłychanie dojrzał muzycznie. Mamy do czynienia ze szczerym thrashem przechodzącym w mocniejsze gatunki, ale - thrash ten jest w pełni "dorozwinięty". Co autor ma na myśli? Ano, nie uświadczysz tu takich totalnie opierdolonych do cna motywów, jak np. ostry początek, a potem sama gitara, i w to wchodzące akcenty blach na schemacie 1-3. Tam - pauza - tam, tam tam! Kumacie? No, to takich rzeczy nie ma:). A zaręczam, 90% kapel wali w jedną dziurę na uparciucha, nie zadając sobie trudu, żeby wymyślić cokolwiek ponad szablon.

Płytka jest na maksa bezkompromisowa. Na pewno spodoba się to fanom takiego właśnie grania - muza po prostu napierdala, jest ostro i w konwencji. Za to, jeśli ktoś nie jest miłośnikiem thrashu, niekoniecznie musi wytrzymać cały album od początku do końca. Wszystkie kawałki są z jednej - dobrej - ale tylko jednej bajki. Dość podobne tempa, stałe przejścia z jednej rytmiki w drugą, w miarę stała tonika, wszystko to powoduje, że płyta, owszem, jest spójna, ale też i w całej swojej rozciągłości taka sama. Próżno szukać to wolniejszych numerów, jakichś wpadających w ucho riffów, czystych wokali, gitary akustycznej (hehehe) czy ładnych refreników. Zdziwił mnie niemal kompletny brak solówek - ale widac tak zespół sobie wymyśla, woli riffować niż sadzić popisy na jednej strunce.

Za to rzeźniolubcy będą wniebowzięci. Płyta nakurwia szybko, ostro, bez chwili przestoju. Dwie stopki, blasty, szybkie, punkowe bicie, kupa zapieprzania kostką po strunach, growle, growle i jeszcze raz growle - tego jest od groma. Można puszczać kosmitom i mówić "drodzy przyjaciele z galaktyki Kurvix - a tak mniej więcej gra się thrash metal". Ciężko mówić o kawałkach na zasadzie "o ten, to mi podszedł, a ten to kupa" - album stanowi jednorodną całość, to generalnie jeden długaśny kawałek porąbany na 12 epizodów. I tak należy go słuchać - jako całość, bez rozdrabniania się na składowe.

Parę słów o poziomie - no cóż - czapki z głów. Nie chodzi mi tu o trudność czy fantazyjność, bo za chwilę znajdzie się jakiś idiota co napisze "e tam, a zespół taki a taki gra szybciej i trudniejsze rzeczy". Ale Lostbone idealnie łączy sens muzyki z umiejętnościami - panowie wykorzystują to co potrafią, ale bez przegięć. I ja się z tym zgdzam - to ma być kurważ muzyka, a nie cyrk! "Severance" po prostu stanowi idealny kompromis między techniką a szczerością. Poziom grania jest (moim zdaniem) światowy, absolutnie nie ma czego się wstydzić, a jakby w nagranie wpompować tyle kasy, ile ma do dyspozycji np. Slipknot, to album niczym nie odstawałby od topowych produkcji metalowych z Zachodu. Na dobre tez wyszła zmiana wokalisty - chociaż nie każdemu przypadnie do gustu bardzo nosowa maniera śpiewania Bartona (znanego min. z Chain Reaction), to jednak trzeba przyznać, że teraz jest o wiele bardziej z sensem i oryginalniej. Nie ubliżając poprzedniemu śpiewakowi - obecny sposób ryczenia bardziej "leży w muzie" niż poprzedni, stricte deathowy. Zaznaczam, że to moja, bardzo subiektywna opinia. Bardzo podoba mi się też produkcja muzy - pomimo tego, że jest agresywnie i ostro, nie jest hałaśliwie. Uszy nie męczą się zbyt szybko, nie przesadzono z głośnością nagrania, a jednocześnie nic nie traci się z kopa. Słychać dokładnie wszystkie instrumenty, a mimo wszystko nie odczuwa się żadnych braków w powerze. Brawa za produkcję!

Słówko podsumowania - "Severance" to jednolity, wręcz monotematyczny album, na którym znajdziecie kupę thrash metalu. Nie jest komercyjny, nie jest ugrzeczniony, nie sili się na sztuczne ambicje i nie chce być przełomowy i odkrywczy. Za to po prostu napierdala, i ukazuje te mocne, szybkie i agresywne oblicze metalu. Polecam wszystkim fanom ostrego, szybkiego grania. Nie jest to płyta na imprezę, do samochodu czy na rockową dyskotekę, bo nie ma tu hiciorków - ale jest mnóstwo zajebistego technicznie, żywego powera. A na żywo - musi wysadzać z butów.