"Z potrzeby grania"

Mijający, 2010 rok formacja Lostbone może zaliczyć do udanych. Wypuszczony w lutym, drugi album "Severance" z pewnością umocnił pozycję warszawiaków na krajowym podwórku, co potwierdziły liczne koncerty, pochlebne recenzje i listopadowa trasa po Polsce u boku ziomków z Corruption.

 

Lostbone - To wypadkowa thrashowych gitar, ciężaru i szybkości death metalu z bezpośredniością i hardcore'ową energią - wielowymiarowy charakter muzyki Lostbone definiuje założyciel i gitarzysta zespołu Przemek Łucyan, który w przedświątecznej gorączce znalazł kilka chwil, by odpowiedzieć na pytania Bartosza Donarskiego.

Koniec roku skłania do podsumowań, tym bardziej, że wasz drugi album ukazał się ładnych kilka miesięcy temu i - jak podejrzewam - 2010 poświęciliście w głównej mierze na promocję "Severance". Są powody do zadowolenia?

- Jak najbardziej mamy powody do zadowolenia! Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że był to najlepszy i zarazem najintensywniejszy rok w historii Lostbone. Album "Severance" ukazał się w lutym w Polsce, w czerwcu w formatach elektronicznych na całym świecie, zagraliśmy ok. 30 koncertów, co, jak na polskie warunki, jest całkiem dobrym wynikiem, album zebrał bardzo dobre recenzje i pojawił się w większości tytułów prasowych i internetowych jakie mamy w Polsce, a które zajmują się mocniejszą muzyką, ale co najważniejsze cieszy się też dobrym przyjęciem ze strony słuchaczy.

- Innymi słowy wszystko idzie w dobrą stronę, powoli ale konsekwentnie do przodu. A to nie koniec, bo w przyszłym roku planujemy jeszcze z "Severance" powalczyć, zarówno na żywo, jak i na innych płaszczyznach. Jestem zajebiście zadowolony z tego, co udało nam się zdziałać w tym roku!

Prawdę mówiąc, nie miałem okazji zapoznać się z waszym debiutem sprzed dobrych dwóch lat, zastanawiam się więc, jak ma się on do tego, co możemy usłyszeć na jego następcy. Czy z dalszej perspektywy można dostrzec muzyczny rozwój lub pewien kierunek, w którym podążacie?

- Trudno mi się zdystansować, ale dla mnie "Severance" to naturalna kontynuacja i rozwinięcie pierwszej płyty. Gdy powstawała jedynka chciałem, aby utwory były jak najprostsze w formie, jak najbardziej naładowane energią i bezpośrednie. Pierwszy materiał był też bardzo spontaniczny i mam do niego ogromny sentyment, bo po kilku latach grania w innych zespołach czułem, że wreszcie gram to, co zawsze chciałem.

- Pomiędzy pierwszą płytą a "Severance" zmienił się cały skład zespołu, oprócz mnie, i to miało bardzo duży wpływ na kształt i brzmienie dwójki. Pomimo że ja przynoszę większość materiału i że część utworów była już napisana, gdy ukazał się debiut, to w obecnym składzie z Jankiem, Michałem i Bartonem dopiero wszystko zaskoczyło jak trzeba. Mam pełny szacunek dla kolegów, którzy tworzyli ze mną Lostbone na początku, bez nich nie byłoby tego zespołu w obecnej formie, jednak czas pokazał, że nie było to dla nich coś, w czym odnajdują się na sto procent, a bez tego nigdy wszystko nie będzie grało jak trzeba.

- Przy powstawaniu materiału na "Severance" w naturalny sposób okazało się, że numery zaczynają być bardziej zróżnicowane w budowie, mają więcej zmian temp i riffów, a całość jest dużo bardziej złożona, gęsta, a przez to również brutalniejsza. Pomimo że ja przynosiłem riffy, albo szkielety numerów, to na finalny kształt i brzmienie mieliśmy wpływ wszyscy i to zajebiście dużo dało muzyce. Jestem bardzo zadowolony i tfu tfu, żeby nie zapeszyć, ale nie wyobrażam sobie w tej chwili Lostbone w innym składzie. A po materiale, który zaczyna powstawać na kolejną płytę, widzę że to dopiero początek i mam nadzieję, że jeszcze dużo dobrego przed nami!

Muzyka na "Severance" to kawał rasowego thrashcore'a, że tak to ujmę. Sporo tu przysadzistego groove, hardcore'owej motoryki, ale i melodii, które - jak dla mnie - przywodzą na myśl tuzów szwedzkiej sceny pokroju At The Gates. Zgodzisz się, że to, co robicie dalekie jest od jednego wymiaru?

- Zdecydowanie tak. To, co gramy jest wypadkową naszych muzycznych gustów i bezsensowne byłoby sztuczne ograniczanie się i zamykanie w jakiejś szufladce. Dla mnie muzyka Lostbone to wypadkowa thrashowych gitar, ciężaru i szybkości death metalu z bezpośredniością i hardcore'ową energią. Pomimo że druga płyta jest inna niż debiut, a trzecia przyniesie kolejne nowe dla nas elementy, to uważam, że to cały czas wypadkowa tych gatunków, tylko zmieniają się proporcje. Lostbone powstał z potrzeby grania szybkiej, ciężkiej i żywiołowej muzyki i to jedyna wytyczna, której się trzymamy.

Wasza muzyka kojarzy mi się też z takimi grupami jak Machine Head. Bredzę?

- Chyba trochę tak (śmiech). Jestem wielkim fanem Machine Head, koledzy również, więc być może są u nas jakieś ich wpływy, ale biorąc temat całościowo, trudno nas obok siebie postawić. Ale dzięki za porównanie.

Czy dobrze odgaduję, że Lostbone wywodzi się bardziej ze sceny hardcore'owej niż metalowej? Z drugiej strony nie sądzę byście celowali w konkretną scenę. Czy widać to również na waszych koncertach, które - jak mniemam - są esencją istnienia takich formacji jak wasza?

- Nigdy nie zastanawiałem się nad przynależnością Lostbone do jakiejś sceny. Jak mówiłem wcześniej bez wątpienia muzyka Lostbone to wypadkowa metalu i hardcore'a. Nie wiem czy jest sens się nad tym rozwodzić. Mieliśmy przyjemność grać koncerty zarówno z zespołami stricte hardcore'owymi, jak i thrashowymi, deathmetalowymi, stonerowymi, czy nawet screamo, i naprawdę sprawdzały się układy na pierwszy rzut oka zaskakujące. Chociaż faktem jest, że dla osób, które siedzą tylko w HC jesteśmy zbyt metalowi, dla części fanów metalu zbyt hardcore'owi, ale co zrobić. Gramy to, co czujemy i co sprawia nam przyjemność. Inaczej nie miałoby to sensu.

Mocno krzepi również warsztatowa strona Lostbone. Szczególną uwagę zwróciłbym na rewelacyjną pracę gitar i nie mniej świetną perkusję. Lostbone to nie jest wasz pierwszy zespół, zgadza się?

- Dzięki. Nie. Każdy z nas gra już po kilkanaście lat i ma na koncie inne zespoły, jak również obecnie udzielamy się w innych grupach jak: Chain Reaction, Hellectricity, Unquadium czy NASA. Człowiek uczy się całe życie, mam nadzieję, że muzycznie też się rozwijamy - każdy z nas osobno i razem jako zespół.

Tym razem nagrywaliście w dwóch studiach. To zdaje się pewna nowość dla was. Skąd ten pomysł?

- Chcieliśmy coś zmienić. Wszystkie wcześniejsze materiały Lostbone, czyli dwie EP-ki i pierwszą płytę nagraliśmy z Janosem w Progresja Studio. Ja nagrywałem z nim również z innymi zespołami. I zawsze byliśmy zadowoleni ze współpracy z nim, szczególnie, że Janos jest człowiekiem, który ciągle się uczy, rozwija, czyta o jakichś nowościach, kupuje lepszy sprzęt i jest naprawdę dobrym realizatorem, z którym też dobrze się rozumiem i dobrze się czuję w studiu, a to też ważne.

- Na "Severance" ścieżki gitar również nagraliśmy w Progresja Studio, zdecydowaliśmy się jednak na zrobienie miksu i masteringu z Szymonem Czechem w jego studiu w Olsztynie. Szymon już wcześniej współpracował z Janosem, znają się, znaliśmy również jego produkcje i wiedzieliśmy, że nie będzie negatywnych niespodzianek. Chcieliśmy kogoś, kto spojrzy na nasz materiał z innej perspektywy i świeżym okiem. Wydaje mi się, że dzięki temu, jak również temu, że mieliśmy już większe doświadczenie, jak również lepsze możliwości sprzętowe, udało nam się przeskoczyć poziom wyżej.

Na płycie pojawił się też jeden gość. Wyjaśnisz?

- Tak. Sebastian "Kanada" Goławski. To nasz znajomy, którego poznaliśmy na którymś z koncertów. To był całkowity spontan. Barton chciał coś pokombinować z wokalami i zaprosił go do studia. Kanada nigdy wcześniej nie słyszał utworów ani nie widział na oczy tekstów. Poszło na żywioł. Próbowaliśmy chyba dwa czy trzy numery i okazało się, że w "Paytime" dodaje to fajnego wygaru do wokalu Bartona i tak zostało.

Na "Severance" znalazły się też fragmenty ze "Świtu żywych trupów" George'a A. Romero. To wasz ulubieniec, czy tak akurat spasowało?

- To moje oczko, że tak powiem. Jestem fanem wielu filmów o żywych trupach, a ten, to mój numer jeden. Monolog, który wykorzystaliśmy w utworze tytułowym zapadł mi w pamięć i nie chciał wyjść. Bardzo mi pasowało, żeby wykorzystać to w jakimś utworze. Po raz pierwszy w życiu napisałem numer pod wpływem czegoś takiego. Kiedyś byłem wcześniej w sali prób, kolegów jeszcze nie było i zacząłem kumać, jaki riff pasowałby do tego monologu. I tak powstał "Severance". Doskonale koresponduje to również z tekstem utworu, jak również kilkoma innymi na płycie. To był ostatni utwór jaki powstał na płytę i okazało się, że bardzo dobrze podsumowuje materiał. Od początku wiedzieliśmy, że to będzie otwieracz.

Album trafił na rynek w lutym, trochę czasu już więc minęło. Co planujecie na 2011? Split, EP-ka czy może jednak trzecie uderzenie?

- Owszem, od premiery minął już prawie rok, ale uważamy, że możemy jeszcze z tą płytą trochę podziałać. Szykujemy klip do utworu tytułowego, którego premiera będzie miała miejsce, mam nadzieję w pierwszym kwartale 2011, powoli pracujemy nad kolejnymi datami koncertów i chciałbym trochę pocisnąć promocję płyty za granicą. Pracujemy również nad nową odsłoną naszej internetowej strony domowej, którą ostatnio, z braku czasu, trochę zaniedbaliśmy, tak więc nudno nie będzie.

- Równolegle od kilku miesięcy pracujemy nad materiałem na trzeci album. Tym razem nie planujemy żadnej EP-ki ani splitu. Oczywiście nigdy nie wiadomo, bo jeśli pojawi się jakaś propozycja to zobaczymy, ale nie sądzę. Jeśli wszystko będzie szło sprawnie, to oprócz dalszej promocji "Severance", w 2011 wejdziemy do studia, aby nagrać jego następcę. Jeszcze trochę za wcześnie, aby powiedzieć coś więcej. Zapraszam na nasze strony, gdzie znajdziecie daty koncertów i wszelkie aktualne informacje, co się u nas dzieje.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL